Strona:My, dzieci sieci - wokół manifestu.pdf/60

Ta strona została uwierzytelniona.
PIOTR CZERSKI
My, dzieci sieci[1]

Nie ma chyba drugiego słowa tak wyświechtanego w medialnym dyskursie, jak „pokolenie”. Próbowałem kiedyś policzyć pokolenia proklamowane w ciągu ostatnich dziesięciu lat, od czasu głośnego tekstu na temat tzw. „Generacji Nic” — było ich bodaj dwanaście. Łączyła je jedna cecha: istniały wyłącznie na papierze. Rzeczywistość nie dostarczyła nam w tym czasie żadnego realnego, znaczącego, nie dającego się zapomnieć impulsu, którego wspólne i nieuniknione przeżycie stałoby się czynnikiem odróżniającym nas trwale od poprzednich generacji. Wyglądaliśmy go, tymczasem decydująca zmiana przyszła niepostrzeżenie — wraz z oplatającymi kraj kablami telewizji kablowych, wyparciem telefonów stacjonarnych przez mobilne, a przede wszystkim: powszechnością dostępu do internetu. Dopiero dzisiaj, kiedy oglądamy się, aby spojrzeć na ostatnich piętnaście lat, możemy zrozumieć, jak wiele się zmieniło.
My, dzieci sieci — my, którzy dorastaliśmy z internetem i w internecie — jesteśmy pokoleniem, które przyjęte kryteria tego terminu spełnia niejako na odwrót. Nie doświadczyliśmy impulsu ze strony rzeczywistości, ale przekształcenia się samej rzeczywistości; nie łączy nas wspólny, ograniczony kontekst kulturowy — ale poczucie wolności jego wyboru i samodefinicji.
Pisząc te słowa mam świadomość nadużycia, jakiego dopuszczam się używając zaimka „my” — ponieważ nasze „my” jest płynne, nieostre, wedle starych kategorii: doraźne. Jeżeli piszę „my” — to znaczy: „wielu z nas”, albo „niektórzy z nas”. Jeżeli piszę: „jesteśmy” — to znaczy: „bywamy”. Piszę: „my” tylko dlatego, żeby móc o nas w ogóle napisać.

1.

Dorastaliśmy z siecią — i w sieci. To nas odróżnia, to czyni nieoczywistą z waszej perspektywy, ale istotną różnicę: my nie „surfujemy”, a sieć nie jest dla nas „miejcem” czy „wirtualną przestrzenią”. Sieć nie jest dla nas czymś zewnętrznym wobec rzeczywistości, ale jej równoprawnym elementem: niewidoczną, ale stale obecną warstwą przenikającą się z przestrzenią fizyczną. My nie korzystamy z sieci, my w niej i z nią żyjemy. Gdybyśmy mieli opowiedzieć wam, analogowym, nasz bildnungsroman — w każdym kształtującym nas doświadczeniu istniał naturalny pierwiastek internetowy. W sieci nawiązywaliśmy przyjaźnie i kłóciliśmy się, w sieci przygotowywaliśmy ściągi na klasówki, w sieci umawialiśmy się na imprezy i wspólną naukę, w sieci zakochiwaliśmy się i rozstawaliśmy ze sobą. Sieć nie jest dla nas technologią, której musieliśmy się nauczyć i w której udało nam się odnaleźć. Sieć jest procesem, który dzieje się i nieustannie przekształca na naszych oczach; z nami i przez nas. Technologie pojawiają się, a potem znikają na peryferiach, serwisy powstają, rozkwitają i gasną, ale sieć trwa, bo sieć to my — komunikujący się ze sobą w naturalny dla nas sposób, bardziej intensywny i wydajny niż kiedykolwiek w historii ludzkości.

Wychowani w sieci myślimy trochę inaczej. Umiejętność znajdowania informacji jest dla nas czymś równie podstawowym, jak dla was umiejętność odnalezienia w obcym mieście dworca albo poczty. Kiedy chcemy się czegoś dowiedzieć — jakie są pierwsze objawy ospy, czy rachunek za wodę nie jest podejrzanie wysoki albo dlaczego zatonęła „Estonia” — podejmujemy działania z taką pewnością, z jaką prowadzi się samochód wyposażony w nawigację GPS. Wiemy, że potrzebne nam informacje znajdziemy w wielu miejscach, umiemy do nich dotrzeć, potrafimy ocenić ich wiarygodność. Przywykliśmy do tego, że zamiast jednej odpowiedzi znajdujemy wiele różnych — i umiemy z wyabstrahować z nich wersję, która jest prawdopodobnie najsłuszniejsza, odrzucając te, które sprawiają wrażenie mało wiarygodnych. Selekcjonujemy, filtrujemy, zapamiętujemy — i jesteśmy gotowi wymienić zapamiętaną informację, kiedy pojawi się jej nowa, lepsza wersja.

  1. Tytuł został zapożyczony z kultowego bloga mydziecisieci.
60My, dzieci sieci: wokół manifestu