jów nad utrzymaniem w nas życia, co szanowny Redaktor Katolika, na myśli tego mieć nie może.
Ale nie myśląc tak niezawodnie, krążąc przecież w błędnem kole błędnego rozumowania, doznaje on dziwnego zaiste, jak na męża tej co on wiary i tej nadziei, lęku.
Przyznając, ze w razie nawet odłączenia się od Centrum na Szląsku polskim, »zasady zmuszać je i katolików niemieckich będą, oraz ich gazety do obrony uciśnionych Polaków,« twierdzi on (co jest z tym aksyomatem w logicznej niezgodzie), że nieprzyjaciele nasi, widząc nas opuszczonymi, nie znaliby hamulca w uciskaniu nas, że wszystko, coby czynili, uchodziłoby bezkarnie, a rząd pruski mógłby się z nami jeszcze gorzej obchodzić, widząc, że nikt go za to nie gani.
Lękliwe to rozumowanie jest z gruntu fałszywem.
Jak od czasu do czasu, gdy się miara bezprawiów przebierze, ujmują się za nami w parlamencie wrodzy nam konserwatyści, i nie mający z nami nic wspólnego socyaliści, tak i katolicy niemieccy, nie chcąc się chociażby wobec innych stronnictw sprzeniewierzać swoim hasłom, i tym sposobem kompromitować, a fortiori od czasu do czasu półsłówkami za nami się ujmą, ale ujmą się energicznie z możliwością osiągnięcia jakiegoś real-
Strona:My czy oni na Szląsku Polskim.djvu/036
Ta strona została uwierzytelniona.