Strona:Na Kosowem Polu 009.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

sobie głęboką brózdę nad jastrzębim nosem.
— Usunąć, ale jak? — rozmyślała. — Za Obyliciem stoji cały naród serbski, a Brankowicia popiera tylko jego województwo.
Była tak głęboko pogrążona w myślach, iż nie zauważyła zbliżenia się jakiegoś mężczyzny. Spostrzegła go dopiero wtedy, kiedy stanął tuż przed nią.
— Wy kto i z czém przychodzicie!? — zapytała szorstko.
— Przed Waszą Miłością stoji szczery wielbiciel rozumu i urody najstarszéj córy przesławnego króla Łazarza. Z dobrą radą przyszedł.
Zdziwiona spójrzała wojewodzina na nieznanego wielbiciela. Widziała już tego człowieka, nie mogła sobie jednak przypomnieć, gdzie i kiedy. Mówił po serbsku, ale jego mowa, przepleciona gęsto gardłowemi dźwiękami, brzmiała chropowato. Z krwi serbskiéj nie pochodził.
— Kto jesteście? — zapytała powtórnie.
— Nietylko wielbicielem, ale także przyjacielem Waszéj Miłości. A przyjaciela boli, gdy widzi na zachmurzoném czole, które powinna zdobić korona królewska, troskę i słuszny gniew obrażonéj dumy. Rozkażcie, a pomogę wam usunąć z drogi waszych pragnień wojewodę Obylicia.
Mówiąc to, pochylił się nieznajomy, jak lis gotujący się do skoku. Błyski lisiéj przebiegłości zamigotały w jego czarnych, przymkniętych oczach.