swojskie formy kultu, zbytnie ich ujednostajfoienie sprawia, że nie wsiąkają w duszę wiernych. Pozostają powierzchowną, martwą formą bez treści. Nic nie dają człowiekowi wewnętrznie, dla uczciwego życia, dla podniesienia serca ku Bogu, a zajmują niepotrzebnie czas. Stają się zawadą cywilizacyjną — bo na terenie publicznym — dewocją masową.
2-o. Powinny być, zasadniczo biorąc, zakreślone w porozumieniu z samem społeczeństwem i nie uciążliwe dla niego, lecz wygodne. Ono najlepiej wie, jak, kiedy, w jakiej mierze nie będą dlań przeszkodą. Weźmy np. godziny ranne nabożeństw publicznych. Po większych miastach poczynają być już anachronizmem. Katakumbowa praktyka wieczorna może byłaby bardziej na miejscu. Niedziela jest urzędowym niejako dniem kultu. Ale nie wszyscy mają czas wolny w niedzielę. W drodze wyjątku wskazać im dzień dowolny, żeby zadośćuczynili obowiązkom wobec Boga.
3-o. Przedewszystkiem formy kultu nie powinny czepiać się litery, tylko treści wiary i potrzeb życia religijnego wiernych. Stąd jeśliby dobrą się okazała nawet forma liturgji, praktykowana przez Badaczy Pisma św., to ją wprowadzić. Nie zasklepiać się. Każdy człowiek i każda epoka lubi się modlić po swojemu.
4-o. Rzeczy kultu zasadniczo pozostawić diecezjom. Biskupi w porozumieniu z duchowieństwem i wiernymi niech ustalą ich ramy.
Strona:Na Sobór Watykański.djvu/110
Ta strona została przepisana.