jak na stołach duchowieństwa przybywało chleba, jak zamiast okrągłych bochenków na ich ręce składano okrągłe fortuny, owszem małe państewka, hrabstwa i palatynaty, w miarę tego wąż egoizmu i skąpstwa zakradał się coraz głębiej do mieszków i serc najprzewielebniejszych i świątobliwych. Następcy Apostołów okazali się właścicielami latyfundjów, biskup Rzymu miał całe państwo, zbierał jubileuszowe dochody i świętopietrza, w blichtrze bogactw gniły „ubogie i ubóstwo ślubujące“ klasztory, a ich opaci występowali w rzędzie pierwszych wielmożów w państwie. U nas w Polsce „abbas centum villarum“ opat tyniecki przeszedł do historji. Kościołowi nie brakło chleba, nigdy i nigdzie. „Zastawiał ucztę, kąpał się w winie...“ Aż do ostatnich czasów... Nawet mimo tylu, klątwami ściganych, przymusowych konfiskat i zaborów majątku kościelnego.
Aliści rzecz dziwna i wielce znamienna. Im więcej miał Kościół, im szerzej garnął i zagarniał ziemie pod swoje „święte władanie“, czyniąc ze zwykłej mamony majątkowej „res sacra“, „Deo dicata“ — tem głośniej, zdawało się — szedł jego śladami jak wyrzut, jak przekleństwo, jak skarga i oskarżenie zarazem, proroczy głos Chrystusowy; „Ubogich zawsze macie z sobą“. Z wieku na wiek nietylko nie zmniejsza się ich liczba, ale rośnie w ilość i potęgę. Ubóstwo przeistacza się w nędzę, nędza — to tu to tam — przeradza się w potworną
Strona:Na Sobór Watykański.djvu/138
Ta strona została przepisana.