HANDEL DUSZAMI.
Było pogodne, ciche i jak na pierwsze dni listopada nawet słoneczne popołudnie. Ponieważ po obiedzie nie miałem już pracy zawodowej, przeto korzystając z chwil wolnych i miłego nastroju w przyrodzie wybrałem się na krótką przechadzkę. Dokąd iść? Odpowiedź na rzucała się sama: na cmentarz, na groby, boć to „Dzień Zaduszny“.
Droga w stronę cmentarza prowadziła obok kościoła. Świątynia stała otworem, wewnątrz połyskiwało trochę świateł na tle jakiejś krepy, osnuwającej ołtarze, kilka głosów w ławkach śpiewało smętną pieśń za umarłych: „Jezu w Ogrójcu mdlejący“.
Wszedłem do kościoła. Uwagę moją zwrócił na siebie ogromny, o kilku stopniach katafalk. Przygotowany był na nabożeństwo ostatnich nieszporów, które się jeszcze nie zaczynały. Cały pokryty krepą, zeszpeconą okapem stojących przy nim świec — ni to woskowych, ni to łojowych, ni to stearynowych — uwieńczony pooskubywaną z politury trumną, wywarł na mnie swym widokiem tak ohydne wrażenie, żem nie mógł nań dłużej patrzeć.
Brud i niechlujstwo w obliczu Świętego
Strona:Na Sobór Watykański.djvu/146
Ta strona została przepisana.