Strona:Na Sobór Watykański.djvu/15

Ta strona została przepisana.

rzekłbyś, dzień po dniu przystraja się ziemia, aby w całym blasku, majestacie i glorji móc się pochylić pod stopy tronu Przedwiecznego: „Venite adoremus!“
Nietylko taki rozrost. Bogactwo może być rozbieżne; rzesza im liczniejsza tem bardziej może być rozbita na krocie i krocie odłamów, które nic o sobie nie wiedzą, ani wiedzieć nic chcą; myśli i dążenia, powstające w łonie miljonów, mogą stać naprzeciw siebie, jak nieprzejednane wrogi, w walce na śmierć i życie; miljonowe komórki ludzkiego ciała mogą być gnijącym trupem. Nie takim jest Kościół katolicki. W nieprzeliczonych przejawach jego bujnego nad wyraz życia, nawewnątrz czy nazewnątrz, najwidoczniej uderza jednolity pion, idący i wiodący wszystkie przejawy ku niebu, jednolity prąd, któremu się podporządkowują i według którego krążą wszystkie soki, nurtujące w słojach i warstwach tego gorczycznego drzewa ziemi. Wielkość katolickiego Kościoła to nie tyle jego rozrost, różnorodność i przepych, ile jedność w różnorodności. Wspaniałą swą jednością, zorganizowaną i organizującą wszystkie serca, wszystkie dusze globu. Kościół dziś wielki, i większy z dniem każdym. Tem on imponuje swoim i obcym, tem porywa umysły, tem zniewala najoporniejsze, byle głębsze serca. Z opoki Piotrowego Rzymu, karnie a sprawnie, rzecby można, jeden duch porusza te miljony, którym niegdyś Apostoł narodów kazał być je-