Strona:Na Sobór Watykański.djvu/150

Ta strona została przepisana.

Pewnie, że Pan Jezus wie, ale ludzie nie wiedzą, którzy się będą modlili. Dajcie tu dwie stówki, to wam zapiszę z nazwiskiem.
Kiej oni mieli jedno nazwisko, nie dwa, żeby aż za dwa płacić!
Jedno, ale każda dusza miała to nazwisko dla siebie, nie dla drugiej. Za każdą duszę płaci się dlatego osobno. A cóż to? Może nic warta, żeby za nią osobno ludzie się pomodlili? Kładźcie dwie stówki, bo nie mam czasu! Widzicie, tyle ludzi jeszcze czeka i nieszpory niedługo, a wy tu gadu, gadu. Marudzicie bez zdania racji! — A wy, gospodarzu, za kogo dajecie?
Postałem czas dłuższy, obserwując ten handel duszami. Ale ponieważ zaduch robił się dość mocny w zakrystji, nieznacznie wysunąłem się z powrotem do kościoła. Zdawało mi się, wychodząc, że widzę oczy księdza, który zerknął w moją stronę. Zdziwiony był, a może i zgorszony, że nie dotrzymałem swej kolejki i nie sprzedałem mu żadnej duszy. — Gdybyż on te pieniądze obrócił choć na odśmiecenie, nie mówię już upiększenie kościoła! Żeby ten dom, był domem modlitwy, domem naprawdę bożym, a nie jaskinią brudu i niechlujstwa! — Dziwią się czasem sfery kościelne, czemu inteligencja nie bywa na nabożeństwach! To taksamo, jakby się ktoś dziwił, że inteligencja nie uczęszcza do brudnych karczem żydowskich, woli sympatycznie urządzoną, higjeniczną restaurację, Trudno jeść, a cóż dopiero się modlić na śmietnisku!