Strona:Na Sobór Watykański.djvu/159

Ta strona została przepisana.

dów uderzył grom. Rzucił on w dzieje iskrę dotychczas niedocenianą, iskrę, która migała tylko w błękitach myśli i zamierzeń ideału, mozolnie zstępując, albo nie zstępując wcale na ziemię czynu. Iskra ta rozpaliła wszędzie w pożary prawo człowieka do niezależności.
Wolny w gronie wolnych, równy wobec równych sobie, brat pośród braci na mocy swego człowieczeństwa! — rozlegało się hasło, budząc tysiączne echa z krańca w kraniec. W tem, co stanowi jego świat wewnętrzny, co się na jego jaźń indywidualną składa, byle nie było czynnikiem etycznego rozkładu i rozstroju, w tem wszystkiem — człowiek czy lud — posiada niezależne od innych, swoje własne prawa
Na tej podstawie i klucznik Watykanu, dziejowy Piotr, opiera swe pierwsze prawo — niezależności.
Tak zaiste! Wewnętrzna jaźń jego stanowiska, jego swoisty świat, nie zależą od nikogo. Świat, który się okazał nasieniem gorczycznem i rozrósł w ochłodę i dźwignię pokoleń, w ster nieśmiertelny nieśmiertelnych duchów, nie może być podporządkowany nikomu. Czoło swe pochyla Temu jedynie, który go Duchem Swym natchnął w łono ludzkości. Nie zależy więc od państw, ani dekretów ministerjalnych, nie za leży od rządów i gabinetów, ich krzeseł i bereł. Żaden dekret, choćby go podpisywał w przyszłości prezydent świata całego, nie może sprawić, by człowiek przestał być człowiekiem i stracił prawa człowieka. Tak też dekrety