Strona:Na Sobór Watykański.djvu/171

Ta strona została przepisana.

służy, z ołtarza żyje. Sam Zbawiciel, nauczając, odciął i porzucił zajęcie ciesielskie. To też, gdy się Kościół na dobre wychylił z katakumb, wierni pośpieszyli ze stałemi dotacjami dla parafji, biskupstw, klasztorów. Uposażyli duchowieństwo w ziemię, domy, świątynie, aparaty kościelne, liczne i bogate. Hojność, wobec wyższych zwłaszcza dostojników kościelnych, wobec opactw wybitniejszych klasztorów, dochodziła niekiedy do wielkopańskiej, do królewskiej wprost miary. Górujące stanowisko religijne, programowe wykształcenie duchowieństwa, oparte o splendor bogactw i posiadłości ziemskich, uczyniło duchownych potentatami pod każdym względem. Z chwilą, gdy wkraczali z nagim krzyżem w dłoni w dzieje Polski, dla duchownego i księdza (księcia) była już tylko jedna nazwa. Coprawda, duchowni po zapadłych placówkach może nieraz przymierali głodem, ale nikt już nie zmieni biegu rzeczy. U stóp złotego Krzyża, jak u stóp złotego Cielca — prima caritas ab ego...
Mniejsza już o to, jaką drogą, w każdym razie napewno nie tą, jaką podają pseudo dekretalja Izydora, także i pierwszy biskup wśród biskupów stał się wielkim panem, władcą papieskiego dominjum, małego państewka. Nazwano to szumnie „państwem kościelnem“ — zupełnie niewłaściwie. Gdyby się tak chcieć koniecznie upierać przy nazwie, to było to „państwo lilipucie“, trochę większe od Wolnej Rzplitej Krakowskiej sto lat temu, a dziś od Li-