I od dnia podpisania dekretu przymusowego celibatu przez mnicha Hildebranda; od dnia, w którym kobieta-matka uznana została za niegodną spocząć z dziecięciem w cieniu tych ołtarzy, na których z Dziecięciem króluje kobieta-matka Boga; od dnia, wyrocznego zaiste, w którym mnich-papież odsunął kobietę-żonę od boku kapłana — od tego dnia przez dziesięć wieków wlecze się za hierarchją kobieta-nałożnica, kobieta-nierządnica. I pisze w dziejach Kościoła tę straszną, a niekończącą się nigdy „chronique scandaleuse“ przymusowego celibatu, nad którą płacze niebo i ziemia...
Ziemia rozumna, uczciwa...
A ziemia ta, co jest porywcza, jak był sam Hildebrand, powiada, że właściwieby trzeba, aby pewnego dnia wszyscy księża na całym świecie, od papieża począwszy, złożyli sutanny i odeszli od ołtarzy. Jedni dlatego, że w bezwzględnej czystości żyć nie mogą, a drudzy dlatego, że nie mogą chodzić w oplwanej z powodu tamtych sutannie.
Ależ celibat nie jest przymusowy! Obiera go dla siebie każdy ksiądz dobrowolnie. Mówią mu o tem przed święceniami, on sam wie, że go ten stan oczekuje w kapłaństwie i wiedząc, świadomie zachowanie celibatu przyrzeka.
Tak... „Qui vult capere — capiat“. Nie: „Qui potest capere...“ Praktykę prawa Grzegorzowego Kościół wieków późniejszych oparł na tym półśrodku. „Kto chce“ przyjmuje na