Strona:Na Sobór Watykański.djvu/188

Ta strona została przepisana.

mężczyzną i na pewnym drobiazgowym terenie życia bez kobiecej opieki i pomocy dosłownie „wszyby go zjadły“. Wyrozumie i wyczuje ten sekret męskiej słabości i zależności od świata kobiecego nawet najgłupsza Kaśka. To też w krótkim czasie po nastaniu gospodyni cała parafja wie dobrze, kto rządzi plebanją, probostwem i samym księdzem proboszczem. Ze śmiechem i politowaniem opowiadają sobie ludzie, jak pani gospodyni splantowała „księdza kanonika czy dziekana“, jak mu nawymyślała, jak powiedziała, że mu żreć nie da, że mu łeb rozbije... Ale potem wszystko znów było dobrze. Ksiądz dziekan poszedł do Kanosy.
Pomyśleć tylko. Dwieście tysięcy conajmniej księży katolickich, wyszedłszy z seminarjum, urabia następnie na plebanjach w takiej atmosferze swą duszę, charakter kapłański. Chłopieją, przestając z chłopkami. Nic dziwnego, że nie mając przy sobie inteligentnej kobiety-żony, nie znają się na manierach, na grzeczności, nie umieją się znaleźć w lepszem towarzystwie, tracą wpływ na wyższe, wykształcone sfery. Nic dziwnego, skoro pan organista, a często pan „dziad kościelny“ ma przy swym boku uczciwą, skromniejszą i inteligentniejszą kobietę-żonę, niż ksiądz proboszcz, kanonik, czy dziekan.
I tak się obniża poziom ludzki w księdzu człowieku.
A często budzi się w nim zwierzę. Wychodowany w cieplarnianej atmosferze seminar-