Zatem — — znieść celibat? Z kodeksu kościelnego wykreślić zupełnie to prawo?
Nie sądzę. Ono tylko brzmieć powinno inaczej. Tak mianowicie, żeby jego brzmienie usunęło przymus celibatu.
Najpierw bowiem wielu jest pośród księży takich, którym wystarcza dla życia osobistego siła, reprezentowana wybitnie w męskim ich świecie. Na terenie serca i uczucia, gdzie króluje delikatność i doprasza się ręki swej przedstawicielki — kobiety, oni nie widzą dla siebie „interesu”. Niańczenie dzieci — bynajmniej ich nie zachwyca, ojcowstwo nie potrąca w nich o głębsze struny, poezja zaś i czar miłości, „banialuki zakochania”, jak mówią, pozostawia ich zimnymi. A ciało? Pożądliwość? Nad tem z łatwością panują, zapatrzeni w wyższe światy i w regjony boże. Zdarzają się, i to znów nie tak bardzo rzadko, umysłowości w rodzaju umysłowości Kanta, Spinozy, Kartezjusza i Lubienieckiego (Leibniz), wszystkich celibatarjuszy, jak wiadomo z historji. Prawda, wiedza — dla nich szczęściem jedynem, żoną i dzieckiem równocześnie. Lubieniecki np. mówił, gdy mu proponowano ożenek, że poprostu nie ma na to czasu. Tyle spraw, tyle zagadnień... Jedno się kończy, drugie powstaje... Inclinata resurget, jak spirala. A on przecież nie myśli krzywdzić żony i dzieci. Matematyka, filozofja, harmonja wszechświata pochłaniają jego czas, myśl i duszę. Żonie byłoby tam za ciasno.
Strona:Na Sobór Watykański.djvu/201
Ta strona została przepisana.
VIII