Strona:Na Sobór Watykański.djvu/217

Ta strona została przepisana.

raźniej z prawem bożem, któremu z natury rzeczy musi ustąpić nawet bez specjalnej deklaracji prawnej. Niech sobie zatem prawnicy ze swem prawem i cenzurami osiądą na koszu, a księża niech sobie wezmą żony.
Mają prawo z Apostołem Pawłem.

XII.

Wisła połyskiwała u stóp plebanji w brylantowej poświacie księżyca, a on mówił, zapatrzony w dal błękitną, w gwiazdy:
„Tak. Sprawa małżeństw księży a nawet biskupów po święceniach nie przedstawia się beznadziejnie, tem mniej skandalicznie, jak w paragrafach kodeksu. Kobieta, pokrzywdzona w swej godności, kapłan-mężczyzna, nieuwzględniony w swem człowieczeństwie, wołają o wyrównanie krzywd. Prawo boże nie ma nic przeciwko temu. Tylko kodeks i doktorowie wołają: „Sic volo, sic jubeo!“
Doktorowie kanonów — ojcowie herezji — wczoraj i dziś! Na poszarpanie schizmom oddadzą raczej święte ciało Kościoła, niż zmienią roztropnie bałamutną swą tezę. Nikt przecież rozumny i wierzący nie żąda jej obalenia, ale jej poprawienia! A najczęstszą bolączką biednej duszy kapłańskiej jest ta, że nie pozwala jej prawo być „ludzką” w całej pełni. Zmusza ją do ofiar, do których może duchowo, ani fizycznie nie dorosła, albo nie pojmuje, ich celu.
Doktorowie praw! Mam wrażenie, że oni ze swą tezą przymusowego celibatu podobni są