Strona:Na Sobór Watykański.djvu/42

Ta strona została przepisana.

za mocno pachnie. Chcą uniknąć nieprzyjemności, podejrzeń o herezje, nieprawomyślność i t. p. piękne kwiatki, gęsto rosnące na niwie zadraśniętego egoizmu — przepraszam — autorytetu hierarchji. Katolicy drżą przed widmem cenzora z krzyżem prałackim na piersiach. Doprawdy, żeśmy jeszcze nie wyrośli z epoki Kaliguli i Nerona, „Crimen laesae maiestatis“ trwa w swej mocy i nahaja jest nieśmiertelną!
Taki stan rzeczy drażni ludzi gorętszego temperamentu. Podrażnieni nie umieją zdobyć się na potrzebny dla objektywizmu spokój, na bezstronne rozpatrzenie sprawy. Jeśli ją poruszą, to walczyć będą „ogniem i mieczem“. Nazwalają na karb Kościoła tyle wad, grzechów i brudu, że sam najczarniejszy szatan obruszył by się na takie inkryminacje! A ciasno widzące oczy ludzkie — te już zupełnie nie potrafią dojrzeć z poza tych rupieci blasków łaski i prawdy, jakie się kryją w duszy Kościoła. Potem inkryminatorzy sami w swe oskarżenia na całej linji uwierzą — rzucą to Rzymowi w twarz z dogmatycznym gestem nieomylności — Rzym oczywiście zarzutu w takiej postaci uznać nie może — i historja jednej owczarni wszystkich ludów notuje na swych kartach nową herezję...
Zazwyczaj...
I poco ta „pycha“ urzędowego Kościoła? Pycha, której się „hierarchja“ narówni ze wszystkimi wiernymi na chrzcie św. uroczyście wyrzekała?
Czy nie lepiej było dostosować postępo-