Strona:Na Szląsku polskim.djvu/019

Ta strona została uwierzytelniona.

stronę kilku ludzi ze służby kolejowej, wszędzie słyszałem niemiecką mowę. Ale za chwilę ustąpiła ona miejsca innej. Zaledwie rozległ się dźwięk pierwszego dzwonka, z otwartych drzwi prowadzących do kassy kolei, wylała się różnokolorowa fala głów wieśniaczych, i wkrótce język tubylczej ludności tego kraju, ku wielkiemu niezadowoleniu napływowego elementu, brzmiał harmonijnie i głośno w powietrzu. I brzmiał on długo jeszcze w uszach moich, kiedy pociąg toczył się szybko, przerzynając ziemię hut i kopalni, a tymczasem ołowiane niebo, nie przestawało ani chwili płakać ciężkiemi jak kamienie łzami.
Ten płacz nieba, czyż uśmiech wesela obudzić mógł w duszy mojej, gdym z boleścią wspomniał, że na tej od wieków słowiańskiej ziemi, prócz dzieci ludu, dziś już nikt prawie językiem tak drogim mojemu sercu nie mówi?

II.

— Wohin gehen Sie? — zapytał mnie nagle młody człowiek, który wjeżdżając w granice Szląska, kłopotał się o formalności paszportowe.
— Do Bytomia. — odpowiedziałem sucho, po polsku.