Strona:Na Szląsku polskim.djvu/049

Ta strona została skorygowana.

tam mało liczny element, który się rozpływa jak gruda soli w bezbrzeżnej przestrzeni — nie niemieckiego jeziora. I nie zadziwi się wtedy wcale, gdy się usłyszy oszczędne niemieckie gosposie miejskie, nieumiejące, ba nawet gardzące mową polską w dnie powszednie, jak w dnie takich jeneralnych targów, kupując gęsi lub faskę masła, wcale niezłą polszczyzną dopraszają się poczciwych naszych wiejskich gospodyń, by im opuściły choć kilka fenigów na funcie, i odetchnie się pełną piersią, zwłaszcza gdy się wspomni, ile to wieków temu ziemia ta, dzięki naszemu niedbalstwu, poszła na pastwę obcego a tak nienawistnego dla wszystkiego wogóle co słowiańskie plemienia, i jakich to plemię środków używało, aby jej gwałtem narzucić swoją kulturę.
Znajdowałem się w Bytomiu w Niedzielę, i naturalnie postanowiłem być na nabożeństwie. Wybrałem w tym celu kościół katedralny, gdyż w nim właśnie nabożeństwo polskie odbywa się w samo południe. Kiedy wstępowałem we wrota parkanu odgradzającego kościół od ulicy, wotywa nie została jeszcze ukończoną, wypadło mi więc pomimo deszczu, stać wśród ludu, w oczekiwaniu aż się kościół z Niemców opróżni. Wmięszałem się zatem między rozprawiające półgłosem gromadki i oczekiwałem aż nadejdzie nasza kolej. Dostrzegłem odrazu, iż byłem przedmiotem niezwykłej, powszechnej uwagi. Kobiety, kupiąc się ku sobie, nieznacznie ukazywały palcem na mnie, mężczyźni głośno