Strona:Na Szląsku polskim.djvu/051

Ta strona została skorygowana.

wstydząc się mowy polskiej, choć ona przecież jest ojczystą ich mową, toć w szkołach powtarzam Szląska, przez całe lata wpajano w umysły dzieci, że naród polski składa się wyłącznie z gburów, ze język polski, prócz kantyczek i książek do nabożeństwa, nie posiada innej literatury, toć przecież taki Karol Miarka, do 36 roku życia swego Niemiec z przekonania, narodowe odrodzenie swoje zawdzięczał tylko temu, że bawiąc przypadkowo u Stalmacha w Cieszynie, i zobaczywszy tam bogatą bibliotekę polską, przekonał się ze zdumieniem, ze opiekunowie ludu Górno-Szląskiego, jego samego i jemu podobnych, dla osiągnięcia niegodziwych celów, poili trucizną fałszu.
Więc nic dziwnego, że wobec okoliczności takich, lud zebrany przed kościołem w Bytomiu, spoglądał na mnie ze zdumieniem, że mu się powoli otwierały oczy. I pomyślałem sobie dostrzegając to, jakąż błogosławioną dla Szląska Górnego byłoby rzeczą, gdyby intelligencya nasza zamiast bezużytecznie marnować ciężko przychodzący dziś każdemu grosz, na bruku Berlina lub Wiednia, przebiegała ulice takich Katowic, Bytomia, Gliwic, Koźla, Raciborza i Opola, jakież wzniosłe spełniałaby ona tam posłannictwo, nie wyzuwając się z niczego, nie ponosząc najmniejszych ofiar, ale po prostu rozmawiając głośno po polsku. Słysząc »panów« porozumiewających się między sobą mową Górno-Szlązaków, nie wstydzących się tej mowy,