— Czy rozumiecie dobrze o co chodzi? — zapytał po chwili, przerywając nagle wątek swej mowy.
— Rozumiemy — zawołało kilkaset głosów.
— A może jest tu pomiędzy wami taki, który nie umie dobrze po polsku? niechaj więc podejdzie do stołu.
— My wszystko Polaki — rozległo się naraz w powietrzu tak głośno, że aż zatrzęsły się ściany obszernej izby.
Ostatnie te słowa powtórzył p. Koraszewski trzy razy, przypomniawszy sobie politycznie, że »Związek« ma charakter ogólny, — na każde jego jednak zapytanie, nastąpiła jedna i ta sama wstrząsająca jak grom odpowiedź:
— My wszystko Polaki.
Ale ktoś z zebranych robotników, nie uważał się snać za Polaka, rozpierając bowiem tłum łokciami, podszedł do prezydyalnego stołu.
— Jak się nazywacie? — zapytał p. Koraszewski.
— Franz Roesler — brzmiała odpowiedź.
— Czy nie rozumiecie po polsku?
— Nein — dało się słyszeć.
— Zgodzicie się na to wszyscy — zaczął wtedy p. Koraszewski — że dla jednego, nie mogę tłómaczyć na język niemiecki całego mego przemówienia; ale proszę pana, panie Roesler, przyjść po zebraniu do redakcyi »Katolika«, to panu wyjaśnię o co idzie.
Strona:Na Szląsku polskim.djvu/064
Ta strona została skorygowana.