Strona:Na Szląsku polskim.djvu/072

Ta strona została skorygowana.

Kujcie nas, jak chcecie, nic nie wykujecie,
O szląskie żelazo młot swój rozbijecie!

Gdy mi stanąć przyjdzie u wieczności progu,
Wtedy polską mową polecę się Bogu,
I gasnącym głosem wyrzeknę w pokorze:
»Grzesznej mojej duszy, bądź miłościw Boże!«

Pytam teraz, jaką szansę mają na Górnym Szląsku Niemcy, zatarcia słowiańskiej barwy tej prowincyi, jeżeli dzielne jej dzieci, tak dosadnym językiem ślubują mowie swoich praojców dozgonną, a nawet i pozagrobową wierność?...
Otóż na zebraniu, o którem mowa w Królewskiej Hucie, rozlegały się w powietrzu takim duchem owiane piosenki. Śpiewaliśmy wszyscy chórem: »Powitanie braci Polaków«, »Znasz ty tę ziemię co z swych kruszców słynie«, »Niechaj drogi Górny Szląsk żyje i język ojczysty«, wreszcie pieśni, które urodzone poza granicami tej prowincyi, śpiewane są w niej przecież tak powszechnie, jak nad brzegami Wisły, Warty i Sanu. Z każdą prześpiewaną piosenką, nowy ogień wstępował w serca nasze, czuliśmy się zbliżonymi duchem do siebie, nic sobie nie robiąc z uzbrojonej bagnetami pruskiej potencyi, przed którą świat materyi drży, ale której świat ducha urąga, — było nam wszystkim dziwnie błogo na sercach. A gdy po śpiewach, z ust naszych polały się potoki gorących przemówień, gdyśmy wypowiedzieli jedni drugim co czujemy, wtedy zdało nam się wszystkim, że przeszkody