cie, położeniu, może nawet i ruchach — to zdaje się było wynikiem całego splotu fizyologicznych zajść.
Każdy punkt ciała wysyłał woń o specyalnem, poniekąd zindywidualizowanem zabarwieniu, wywołując odpowiednią podnietę w mych ośrodkach węchowych. Jeśli woń pojmiemy jako ruch cząstek eteru, podobny do ruchu fal światła, ciepła itd., to sprawa przedstawi się jasno. Suma podrażnień, rozlokowanych na korze mózgowej odpowiednio do ich źródła, dawała wrażenie całości a tą drogą podziemnej komunikacyi przerabiała się na takąż sumę podrażnień wzrokowych i przenosiła na ośrodki optyczne, wytwarzając obraz wewnętrzny. Skutkiem szczególnej, być może mnie tylko właściwej wrażliwości centrów węchu i wzroku, istniała tu prawdopodobnie bardzo ścisła korelacya obu zmysłów. Najdrobniejsze przemiany w jednym znachodziły natychmiastowy oddźwięk w drugim: ośrodki jakby udzielały sobie swych senzacyi, zarażając się niemi nawzajem. Współdziałała też zapewne spotęgowana niebywale subtelna pamięć, która po doznaniu szeregu podrażnień węchowych w lot przypominała mi odpowiadający jej szereg wzrokowy, znała wszelkie możliwe, wzajemne ich kombinacye i skojarzenia. Może nawet jak genialny znawca tonów z kilku zasadniczych motywów dogrywa całokształt symfonii, domyślała się z zaczątków reszty.
Nigdy nie mogłem twierdzić, że ciało „widzę” w zwykłem znaczeniu tego słowa. Jeśli przecież używałem tego wyrażenia, mówiłem tylko przenośnie
Strona:Na wzgórzu róż (Stefan Grabiński).djvu/013
Ta strona została uwierzytelniona.