Strona:Na wzgórzu róż (Stefan Grabiński).djvu/033

Ta strona została uwierzytelniona.
PO STYCZNEJ.

Wrzecki wyszedł z domu o trzeciej po południu.
Przedsięwziął dłuższą przechadzkę po mieście, by wśród bezcelowego błąkania się po ulicach, przekradania pomiędzy domami zagłuszyć katującą go od miesiąca zmorę myśli, przeciąć pasmo syllogizmów, uparcie rozciągających na torturach biedny mózg neurastenika.
Był rozstrojony do niemożliwości i wrażliwy na najdrobniejsze szczegóły życia wewnętrznego. Przed pół rokiem przebył ciężką chorobę umysłową, która rzuciła na gangliony niezatarte ślady swego przebiegu, jak odpływ pozostawia na nadbrzeżnych ławicach wywleczone morszczyny. Rozgałęziły mu się warstwą przybylczą, zrazu obcą, pasożytną, by po jakimś czasie włączyć się jako organiczne ogniwo i wytworzyć nowe skojarzenia i związki.
Dawniej trochę bezładny w myśleniu, zaczął teraz rozumować z bezprzykładną logicznością aż do męczarni, kształtować całe szeregi najnieprawdopodobniejszych teoryi i teoryjek i poddawać się ich suggestywnej pseudo-oczywistości.
Wytworzył się tu pewien rodzaj wyobrażeń musowych, imperatywnych, którym nie uledz było dlań niemożliwością.
Bez wątpienia przyczyniły się do tego w znacznej