godnie ku oknu i wodziłem bacznem spojrzeniem po otoczeniu. Gospodarz zauważył uporczywe rzuty mych oczu wciąż skierowanych w tę stronę, lecz już nie przeszkadzał. Tylko chmura, jakby bolu, przeciągała od czasu do czasu po jego zbruzdżonem głęboko czole i smutek przewijał się po zawiędłych rysach. — Ja tymczasem kończyłem mą obserwacyę z pomyślnym wynikiem.
Niebawem przekonałem się, że ów złowieszczy obraz na zasłonie utworzyły cienie rzucane przez rozmaite przedmioty zawarte w pokoju. Było ich zresztą niewiele. Opodal stołu tuż przy lewej ramie okna stał duży dębowy kredens; sprzęt był w stosunku do pokoju za wielki tak, że wsunięty we węgieł między ścianami, górnem skrzydłem zachodził trochę za okno i zasłaniał jego brzeg lewy. Na szczycie ozdobionym rzezanymi wzorami widniało parę starych lichtarzy, jakiś przedmiot klejony z kartonu robiący wrażenie rzeczy przewróconej od jakiegoś rzutu i w tej nienaturalnej pozycyi pozostającej dotąd. Z tej strony sufitu zwisał też w pobliżu kredensu bronzowy pająk, zda się zabytek lepszych czasów, lub droga pamiątka dziwnie nie harmonizująca z otoczeniem; jedno jego ramię nadwerężone opadało nieco ku dołowi, trzymając się tylko drugim końcem właściwego trzona — jak ręka odchylona od piersi z rozstawionymi kurczowo palcami... Cienie wymienionych przedmiotów złożyły sie na utworzenie widmowego wizerunku człowieka ugodzonego na lewym brzegu zasłony.
Cienie zawieszonych na nim przedmiotów przez
Strona:Na wzgórzu róż (Stefan Grabiński).djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.