Strona:Na wzgórzu róż (Stefan Grabiński).djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

rzyć z czemś ważnem. Ośmieliłem go, przyciągając łagodnie ku sobie.
Siadł mi na kolana i z miną tajemniczą wydobył z bocznej kieszonki jakiś drobny, świecący przedmiot. Chcąc mnie snać zaciekawić, trzymał go w zamkniętej dłoni i patrzył na mnie w zagadkowy sposób.
— No pokaż! Cóż to takiego?
Chłopak ociągał się:
— Pokażę, jeśli pan da słowo, że nie powie nic tatusiowi.
Zapewniłem uroczyście. Wtedy otworzył rękę i na dłoni ujrzałem mały, złoty medalion. Odchyliłem emaliowane wieczko i ujrzałem subtelnie wykonaną miniaturę pani Róży.
— To od mamy?
Chłopak poruszył przecząco głową.
— Więc od kogo?
— Proszę zgadnąć.
— Nie potrafię.
— Od pana Stacha.
Pocisnął sprężynkę; miniatura odchyliła się i pod nią przeczytałem wyryte na złotem tle słowa: „Synkowi Róży — Stach”.
Opanowało mnie dziwne uczucie. Tajemnica Adasia wstrząsnęła mną do głębi, wywołując błyski niespodzianych myśli.
Prandota kochał żonę Norskiego. Może Adaś...
Wstrzymałem bieg myśli szalonej i zwróciłem się do chłopca:
— Kiedy dał ci to pan Stach?
— Dzień przed odjazdem. Pocałował mnie w czoło