Jest to więc nietylko władca świadom wszech rzeczy, ale karzący zbytnią ufność i pychę ludzką; poeta zawierzył w swe szczęście i „skromność“ — a oto nagły cios niebios je zwalił. Wreszcie konkluzja: „Bóg sam mocen to hamować“.
Dla uwydatnienia tej palinodji typowej Kochanowski raz jeszcze podejmuje rozprawę z rozumem, ale znów w odmiennem ujęciu jak w trenie IX i XVI. Znikły wszelkie systemy filozoficzne jako uczony wytwór omylnej myśli ludzkiej, a pozostał rozum w podstawowem, prymitywnem pojęciu:
A rozum, który w swobodzie
Umiał mówić o przygodzie,
Dziś ledwe sam wie o sobie:
Tak mię podparł w mej chorobie.
Antytezą „rozumu“ jest płacz, nie w dźwięcznem znaczeniu „łez Heraklitowych“, ale jako akt bezsilny żalu i rezygnacji. Do tego ostatecznego wyrazu rozpaczy (może i wstydu, powiemy po słowach humanisty w tr. IX) ucieka się poeta kilkakrotnie:
Oczu nigdy nie osuszę,
I tak wiecznie płakać muszę.
.............
Bo mając zranioną duszę,
Rad i nierad płakać muszę.
.............
A ja zatym łzy niech leję,
Bom stracił wszytkę nadzieję,
By mię rozum miał ratować...
Ciekawym komentarzem nowego poglądu, który w tak bezsilnej wyraził się antytezie, jest piękna pieśń Fragmentów, pisana, rzecz godna uwagi, tercyną:
Kiedyby kogo Bóg był swemi słowy
Upewnił, że miał czasu wszelakiego
Strzec od złych przygód jego biednej głowy,
Miałby przyczynę żałować się swego
Nieszczęścia, płacząc, że mu się nie stało
Dosyć tak zacnej obietnicy jego.
Ale, że Bogu z nami się nie zdało
Tak postępować, próżno narzekamy,
Że się co przeciw myśli nam przydało.
....................