itd., przypominamy sobie, że oto „bąki zaraz troje“ zagrały przygrywkę, a nowa dziewczyna występuje ze śpiewką.
Trenom, mimo inskrypcji wstępnej, spełniającej podobne zadanie, brak tej spoistości wewnętrznej, tego węzła konstrukcyjnego, któryby utwory, o niebo różne od pieśni sobótkowych, w jedną całość złączył. Zbyt śmiałem byłoby jednakże zdanie, że właśnie początkowe wiersze trenu XIX mają w pewnej mierze załagodzić te usterki; to pewna, że tworzą one harmonijne przejście z części ekstatycznej do ponownie nawiązanej opowieści o Urszulce i nowem jej życiu. Gdyby nie było tego, na marginesie istotnej, to jest wewnętrznej treści Trenów wtrąconego ustępu opisowego, powstałby rozdźwięk niepokojący i pustka między modlitwą psalmiczną a dobrze znaną i utartą formą konsolacji, którą od monotonji pospolitej ratuje tylko wizyjne wprowadzenie nowej actionis personae.
Zgrabnie wyzyskany pomysł snu czy wizji (oba te określenia, somnium i visio, mieszają się od najdawniejszych czasów) nie był nowością ani w poezji humanistycznej wogóle, ani w samej twórczości Kochanowskiego. W epoce klasycznej, a potem średniowiecznej, forma ta wykształciła się znakomicie i przybrała szereg odcieni, które rozmaicie znów oddziałały na ukształtowanie się Snu trenowego. Najpierwotniej wizja była rodzajem wędrówki, „którą w czasach starożytnych mógł odbywać nawet człowiek żywy, w czasach chrześcijańskich zaś tylko dusza z ciała na pewien czas oddalona, po piekle, po czyśćcu i niebie“...[1] O podjęciu takiej rdzennie antycznej pielgrzymki zamyślał może Kochanowski w trenie XIV, ale plan ten zarzucił, jakby celowo odsuwając wszystkie utarte wzory klasyczne.[2] Zczasem wyrobił się też typ wizji sennej, w której bohater utworu miewał widzenie zaziemskie, lub w niem uczestniczył; główne zainteresowanie przenosiło się wówczas na ową marę zjawiskową, która