Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/43

Ta strona została przepisana.

nom przypatrzeć, ja biedna, com dotychczas ani jednego miljonika na własne oczy nie widziała.
— Dziś cię z trzema zapoznam.
— Zapoznawać się nie chcę; zero przed miljonami niema żadnej wartości.
— I owszem, ma wartość głęboko filozoficzną.
— Być może, słyszałam, że głęboka filozofja ma często wartość zera; ale ja nie chcę, ja się boję trzech miljonów — i stanęłam jak wryta na miejscu, gdym spostrzegła, że mię Felunia zdradliwie dalej niż chciałam posuwać zamyśla.
— Więc pójdę sama — rzekła nakoniec przekonana o niezłomności mej woli — pójdę, przywitam się, rozmówię i zobaczysz, że mię nie zabiją, nie rozdepcą, nie zjedzą.
Jak mówiła, tak zrobiła; znowu zostałam samą, ale przynajmniej na ten raz mogłam lepiej widzieć wszystko. Rajskie pióro kilka razy bardzo się wdzięcznie na ukłon Feluni zachwiało. Właścicielka jego była to przystojna jeszcze czterdziestokilkoletnia kobieta; miała ciemnopurpurową aksamitną suknię, brylantową spinkę w zawoju, brylantowe kolczyki przy uszach, brylantowy fermuar z perłami na szyi, brylanty w wielkiej broszy na staniku, brylanty w kokardach czarnych koronek, które przód spódnicy zdobiły, brylanty... brylanty... wszędzie brylanty! Niech te kamienie chlebem się staną, a można będzie niemi kilka parafij na przednówku wyżywić. Właśnie zaczynałam sobie arytmetycznie to przypuszczenie obliczać, gdy nagle z pod boku ubrylantowanej matki, Biała Róża, Feluni miejsca ustępując, w całej swojej okazałości się wzniosła. Wszystkie postronne myśli z głowy uleciały, jak gdyby słońce zeszło nad ciemnościami; ale bo też ja nawet wyobrażenia nie miałam o możliwości