Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/136

Ta strona została przepisana.

usłyszeć o tym jedynym antenacie, który przynajmniej jakieś historyczne zdarzenie reprezentował w ustronnym Mielinku. Gdybym się mu była uważniej przyjrzała chociaż! lecz i to nie; ledwie jak przez mgłę przypominam sobie jego czamarę granatową z pętlicami, niebieskie oczy i bardzo jasne włosy.
Kiedy po kolacji wuj naszą matkę do przeznaczonego dla niej pokoju wprowadził:
— Niech ci tu dobrze będzie, Tekluniu — rzekł swoim najpieszczotliwszym głosem — abyś z nami długo, bardzo długo, choćby przez całe życie została — i mówiąc to, uściskał siostrę, jakby teraz dopiero witał ją po długiej nieobecności, a my też z Józiem oboje przyłączyliśmy się co prędzej do tych objawów serdeczności, to mamę, to wujaszka po rękach całując; aż ten ostatni każde z nas pokolei wziął na rękę i do serca przytulił tak silnie, tak zręcznie, jak gdyby mu pusty rękaw przy drugim boku przyczepiał się o guziki spiętego na piersiach surduta. Widać, że wszyscy swobodniejszymi się poczuli, gdy ich sień szeroka od stołowego pokoju odgraniczyła.
Wujaszek z mamą zasiedli do poufnej gawędki. Józio biegał po wszystkich trzech pokojach i wesołemi okrzykami zwiastował mi coraz nowe odkrycia znanych i nieznanych przedmiotów.
— A to nasz stolik warszawski! A to lampa wisząca! a tu karafka do wody, kryształowa, rznięta; zupełnie taką samą u cioci Joasi pamiętam. Ach, jaki bukiet prześliczny z białym wazonem! Napolciu, pójdź zobaczyć!
Napolcia nie ruszyła się z miejsca, bo już stanęła jak wryta przed panią w niebieskiej sukni i głęboko nad tem rozmyślała, czy będzie w takiej chodziła, gdy urośnie.
— Józiu, ty lepiej pójdź do mnie — wołałam w od-