Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/148

Ta strona została przepisana.

to dwa portrety, w złoconych ramach, pastelami robione; jeden z nich przedstawiał młodziutkiego bardzo panicza, w jedwabnym zielonym, ciemniejszemi paskami prążkowanym fraku, w białej długiej kamizelce, w koronkowych u rąk mankietach. Jasne włosy jego upudrowane, z tyłu zebrane w harcap, czarną kokardą przewiązany, z przodu odwróconym lokiem okalały czoło i skronie, czoło trochę wydęte, wypukłe, skronie trochę zbyt daleko zarośnięte, jak u dziecka.
Bo też i twarz cała dziecinną była; nosek delikatnie zarysowany, a zgrubiały przy końcu, jak gdyby sobie właściwego kształtu nie wyrobił jeszcze. Oczy bladozielone, raczej figlarne niż wesołe, usteczka jak wisienki najlżejszym wąsikiem nie zaćmione, broda bez śladu zarostu, z małym dołkiem w pośrodku: cera świeża i biała, twarz wogóle pełna, okrągława, wszystko to bez harcapa mogło przypominać różnych kościelnych aniołków twarze; z harcapem jednak musiało znawcom literatury francuskiej Cherubina przypominać, tylko, niestety, Cherubina, który się jeszcze ani dowcipu, ani rycerskości od Beaumarchais’go nie nauczył.
Tuż obok, na drugim wizerunku przedstawiona pani wydawała się starszą od swego towarzysza, mocny kolor czarny jej włosów z pod pudru nawet można było wyraźnie rozróżnić. Miała na głowie ogromnie wysoką fryzurę w pióra i wstążki u samego wierzchu strojną, a środkiem przepiętą taśmą złocistą na palec szeroką, szmaragdami i brylantami wysadzaną. Z za uszu, odpowiedniemi kolczykami przyozdobionych, dwa grube pukle na odkryte ramiona spadały. Suknia ledwo nie zachwiała mego upodobania w owej niebieskiej ze srebrem: ta była złotem lamowana, ale cóż, kiedy czerwona! Nie przepadałam wtedy za czerwonym kolorem, choć miałam