Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/150

Ta strona została przepisana.

lowym takim skromnym czepeczkiem na głowie! Przez minutę może stałam w milczeniu, to na obraz, to na babunię spoglądając, aż nakoniec triumfalny okrzyk wzniosłam:
— Prawda! prawda! to jest babunia! tak samo na mnie patrzy i ma zupełnie taki duży nos.
Babunia na głos się rozśmiała, skinęła na mnie, żebym do niej przyszła.
— A ten pan obok mnie czy ci się podoba?
— Dosyć ładny, ale Józio piękniejszy od niego.
Istotnie, było jakieś podobieństwo między jednym a drugim, czułam jednak, że na korzyść mego braciszka.
— A czy zgadniesz kto to taki?
— Może który z tych wujaszków, co ich nie znałam.
— Omyliłaś się, moja panno. — Babunia od pierwszego wieczoru i później przez całe życie swoje często mnie panną nazywała. — To jest twój dziadek; przypatrz mu się dobrze i pamiętaj codziennie za jego duszę się modlić.
— O! ja zawsze przy pacierzu powtarzam, żeby mu Pan Bóg dał wieczny odpoczynek; mama mnie tego dawno już nauczyła.
— To dobrze, a teraz na pociechę Józia pozwolę, żebyście już poszli się bawić.
Nie daliśmy sobie tego dwa razy powtarzać i zostawiliśmy babkę z matką naszą samnasam i czekaliśmy na Piotrusia, żeby spełnił daną Józiowi obietnicę; ale Piotruś nie przyszedł, tylko obiad wkrótce podano, a przy obiedzie matka była smutniejszą niż zwykle, nic prawie nie jadła, razporaz cisnące się do oczu łzy ocierała nieznacznie. Na mnie pradziadek coraz groźniej spozierał i czoło marszczył.
Dzień ten, choć się na tem nie spostrzegłam odrazu,