Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/156

Ta strona została przepisana.

kowi, jako mego osobistego wyrobu upominek. W szafarni przy wydawaniu zapoznałam się doskonale z szafeczkami, w których były rodzynki i migdały, pierniki i konfitury; lecz obok tego doskonale też rozpoznawałam jęczmienną kaszę od gryczanej, pszenną mąkę od żytniej i tak nauka łączyła się z przyjemnością, a dziecinne łakomstwo pomagało do kształcenia na znakomitą gospodynię. Istotnie przyszła chwila, w której stanęłam na czele domu z tym jedynie zapasem wiedzy, jaki mi się po kursach odbywanych z ciocią Rózią w pamięci został; no, bo i nieźle mi poszło jednak. Wielu rzeczy trzeba się było douczyć, ale od samego początku zaraz okazałam się daleko praktyczniejszą, niż się tego najbliżsi moi spodziewali — za co „wieczny odpoczynek racz dać Panie“ tej prostomyślnej, dziateczki miłującej duszyczce ciotki Rózi. Była to przecież wielce nieroztropna i przeciw zasadom niektórych pedagogów dzisiejszych ciężko grzesząca kobieta; cóż państwo na to powiecie? tak się ze mną wszędzie prowadzała, że gdy później dłuższe wieczory nastały, nieraz i mnie i Marcynę wzięła ze sobą do czeladnej izby, a tam, przy kądzieli zasiadłszy, nietylko z przyjemnością sama słuchała, lecz mnie dziecku słuchać nie broniła różnych kłamliwych bajek, różnych historyj o duchach, gusłach i zabobonach. Niechże jej za to... niechże jej za to „światłość wiekuista świeci!“ Ileż-bo to chwil promiennych zawdzięczam jej niewykształconej, instynktowo przez świat idącej dobroci! Może w dalszych następstwach znalazła się niejedna czarna chwila także, lecz promienne chwile nigdy wzroku nie olśniły, czarne — serca nie zatruły.
Takbym chciała sumiennie i wyczerpująco, już nie dla innych, ale dla samej siebie rozwiązać tę kwestję bajek i cudowności w stosunku do wychowania dziecka-czło-