Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/181

Ta strona została przepisana.

I tak było po urodzeniu i po śmierci każdej z czterech przed skończeniem pierwszego roku gasnących córeczek. Dopiero gdy piąty syn przebył szczęśliwie krótką miarę życia swych poprzedniczek, zaczęła się nim coraz więcej zajmować. Stało się to dla niej źródłem nowych zmartwień i prześladowań. Ojciec ucieszył się wprawdzie pierwszemu potomkowi płci męskiej, dziedzicowi nazwiska i dość rozległych włości, nie mógł dla niego wszelako przetworzyć swego charakteru. Gdy trzyletnie dziecko zniecierpliwiło go czasem zagłośnym śmiechem lub płaczem, dobywał z piersi tegoż samego głosu, przed którym drżeli fornale w stajni i parobcy na polu. Matka raz tylko spróbowała ująć się za swoim Jasiem, lecz mąż, zdziwiony tak niezwykłym postępkiem, do niej samej słowa nawet nie wyrzekł, tylko chłopczynę smagnął przez plecy trzymaną w ręku laską. Od tej chwili nigdy już drugi raz na podobną śmiałość się nie zdobyła, lecz sam na sam z Jasiem zostawszy, szepnęła mu do ucha:
— Cicho, Jasiu, zawsze cicho bądź przy ojcu. Ojciec zły, ojciec zabije cię kiedy.
I takie słowa raz po raz na serce dzieciaka rzucała, bo też raz po raz sposobne do tego trafiały się okoliczności. Starosta zmiarkował, czem najwięcej żonie dokuczyć może; choć się w dawną owinęła apatję, nie oszukało go to bynajmniej. Jak wiedział o jej wstręcie ku sobie, tak wiedział o jej boleści za każdą wyrządzoną jedynakowi przykrością. Trzymał go też ostro, z nadmiarem upowszechnionej w owym wieku surowości pedagogicznej. Jasiowi nie wolno było bawić się z innemi dziećmi; Jaś chodził w grubych, łatanych sukienkach, nie dostawał przy stole smaczniejszych potraw, a musiał jeść koniecznie te, których najgorzej nie lubił. W szóstym roku zaczęła się jego nauka, z nauką częstsze i nielitościwsze