Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/199

Ta strona została przepisana.

nie mógł wymiarkować, czy to o jaki przypadek, czy o niespodziewaną a niebezpieczną chorobę chodziło, i gdy w sieni spotkał wychodzącą naprzeciw siebie panią Różańską, z ciekawością raczej, niż z niepokojem, zapytał jej:
— Co to się matce stało? — a nie zważając na milczenie, szedł dalej, nawet gdy go Różańska do drzwi puścić nie chciała. — A! więc matka zasnęła! — wytłumaczył to sobie. Dopiero jak przy świecy, którą trzymała w ręku, ujrzał ślady łez i wielkie pomieszanie na jej twarzy, domyślił się, że mu coś strasznego zagraża.
— Przecież matka nie umarła! — z trudnością drżące usta wymówiły.
— Jesteś mężczyzną, panie Janie, jesteś chrześcijaninem, powinieneś odważnie i pokornie znieść ten cios... — zaczęła prawić pani Różańska, ale Jaś nie dosłuchał jej wcale. Szarpnął drzwiami, wbiegł do pokoju, rzucił się na szyję umarłej i zaczął krzyczeć, płakać, wyrzekać, istotnie szczerym, ale więcej kobiecym, więcej dziecięcym, niż męskim żalem przejęty.
— Pan Jan — mawiała ciotka Rózia, gdy jej o dziadku naszym do wspomnienia przyszło — pan Jan bardzo dobrym był człowiekiem, tylko bardzo bawić się lubił.
I mnie dziś, gdy to piszę, zdaje się, że nie potrafiłabym w krótkich słowach lepiej streścić jego usposobienie, chyba jedną maleńką dodając sylabę: pan Jan byłby bardzo dobrym człowiekiem, tylko że strasznie bawić się lubił. Srogość ojcowska wszystkie ojcowskie wady mu zbrzydziła. Miał łagodne usposobienie, przykro mu było widzieć smutnych i cierpiących; jeśli mógł im co pomóc, to pomagał, jeśli nie mógł, to od nich uciekał. Chłopi na wsi doskonale wiedzieli o tem, że każdy co zechce, to od