Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/207

Ta strona została przepisana.

będzie musiał posagu jej wypłacać. Strasznie on do miłego grosza przywiązany.
— Ależ to niepodobna — zawołał pan Jan z uniesieniem — żeby tak ludzie spokojnie na cudzą krzywdę patrzyli? Musi być przecież jakiś sposób ratunku dla tej nieszczęśliwej.
— No, jest sposób — ktoś inny mu odpowiedział — trzeba tylko żeby się znalazł konkurent, coby wszystkie trudności przełamał. Niekażdy ma na to ochotę; bez awantur, bez wykradania, bez procesów, nikt starszej chorążanki nie dostanie, a prócz tego nie wiadomo, ile i czyby za chorążanką co dostał. Pomijając nawet te względy, o samej pannie różne wieści chodzą: a to że zła, a to, że bez wychowania i ordynaryjna, a to że brzydka i wielką chorobę cierpi.
Pan Jan aż się z krzesła na równe nogi zerwał.
— To potwarz — krzyknął — najnikczemniejsza potwarz! Wzrost, figura, jak u bogini; oczy modre jak u Minerwy. Przy czarniejszych niż pióra krucze włosach płeć tak delikatna, że możnaby porachować wszystkie żyłki od skroni wzdłuż lica biegnące! Zdrowiem i siłą kwitnie postać cała; a jakie ruchy wspaniałe, jakie wdzięczne!... I pomyśleć sobie, że taka cudna dziewczyna pod macoszyną tyranją we łzach i smutku najpiękniejsze dni swej młodości pędzi... Toć ja sam widziałem, jak ledwo w moich oczach pięścią jej nie uderzyła. Nazwała ją gadziną, ta baba niegodziwa! Dziwi mnie to, że dotychczas nikt się nie znalazł, coby tę ofiarę z paszczy smoka wydarł.
— I mnie dziwi — przerwał mu gospodarz — bo jeśli ona z Kozłowskiej się rodzi, to musi mieć w sześciu cyfrach posążek. Znam tę rodzinę, bardzo, bardzo zamożna. Opowiadano mi nieraz, że przed laty zmarły stolnik Ko-