Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/215

Ta strona została przepisana.

Ewusia wyjazdem swoim uszczęśliwiona, wbrew zwyczajowi, nic na to nie odpowiedziała. Nie lękała się dalszej przyszłości, drżała tylko o chwilę obecną. Coby to było, gdyby ją ze stopnia landary cofnięto jeszcze! Wolała spokojnie się zachować. Ze stopnia jej nie cofnięto, przebyła szczęśliwie bramę, wieś całą i na otwartem polu swobodnie odetchnąwszy, zaczęła dopiero kolana i ręce podkomorzyny całować. Ta już wiedziała, czego się trzymać w domowych stosunkach rodziny Siekierskich. Głęboko jednak przejęta uszanowaniem dla władzy rodzicielskiej, nie chciała córki przeciw żonie ojcowskiej podtrzymywać.
— Jacy dobrzy państwo chorążostwo, że mi ciebie na czas nieograniczony pożyczyli — rzekła tylko i pogłaskała schyloną ku sobie głowę młodej dziewczyny.
Takim-to sposobem się stało, że gdy w kilka dni potem pan Florjan czterema końmi, modnym karyklem, ze starym jakimś przyjacielem chorążego, w konkury przed dwór zajechał, już w nim panny Ewy nie zastał.
Pan Jan, przeciwnie, odwiedzając bez żadnego celu, wprost z grzeczności tylko, dawną swojej matki opiekunkę i znajomą, na wstępie, zaraz w pierwszym pokoju, oko w oko z przedmiotem swego współczucia się spotkał.
Nie miał on czasu głośnego wykrzykniku zadziwienia powitalnym komplimentem wytłumaczyć, bo panna wybiegła coprędzej i nie pierwej się ukazała z powrotem, aż ją wyraźny rozkaz podkomorzyny zawezwał. Przyszła zadąsana i usiadła na brzegu krzesełka, z odwróconą od gościa twarzą.
— Wszak już znasz starościca Kalińskiego? — rzekła do niej podkomorzyna, której pan Jan wspominał przed