Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/245

Ta strona została przepisana.

— A jednak dzieci mają bardzo sprawiedliwe przeczucia — zauważyła ciotka Rózia; — jużcić Bogiem a prawdą, ja sama wolałabym była nietylko w ciemnej kuchence, ale i w najciemniejszym lochu być zamkniętą, niż z tym szkaradnym portretem pana starosty sam na sam się zostać, zwłaszcza, gdy człowiekowi czasem nagadano o nim takich historyj, że aż włosy na głowie powstawały.
— Jakto, ciocu, włosy ci powstawały na głowie? — zapytałam ciekawie.
— O to tak — z uśmiechem odpowiedział wuj Kazimierz, rozczochrując do góry gęstą swoją czuprynę.
W żaden sposób nie chciałam poprzestać na tem objaśnieniu i tak zaczęłam się ciotce Rózi przymilać, prosić, naprzykrzać, że nakoniec jedną z tych historyj opowiedziała, a za tą poszła druga, trzecia i tak dalej, coraz dalej, aż się zebrał materjał na wszystko, co tu poprzednio opisałam.
Nie przypominam sobie, czy w tymże samym czasie, czy trochę później, zupełnie nowe zdarzenie zapisało się w dziejach mego życia. Po pierwszej pokucie, pierwsza choroba na mnie spadła — pierwsza przynajmniej, która mi wyraźniejsze po sobie zostawiła wspomnienie. Zdaje się, że to była jakaś gorączka; zaczęła się od mocnego bólu głowy i wiem, że ten zpoczątku bardzo mi dokuczył, ale później — wszystko nagle się zaciera. Widzę ostatnią chwilę, w której mama na ręce mnie bierze i do łóżeczka przenosi — lecz odnajduję się dopiero w chwili, w której z Józiem stoi nademną i blada, zmieniona, a jednak promieniejąca radością, mówi do niego:
— Józiu, Bóg taki dobry, Napolcia będzie żyła!
I najpierwej ona sama pocałowała mnie w czoło, a braciszek pocałował mnie w wyciągniętą na kołderce