Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/274

Ta strona została przepisana.

starczyło, by dnie świąteczne lub uroczyste inną radością obchodzić.
Może wpływ kobiecy byłby dał lepszy postępowaniu jego kierunek, ale jak dziś miarkuję, w calem otoczeniu jego, w ogólnym nawet sądzie towarzyskim, nie było pod tym względem dość surowych wymagań. Skutkiem tradycji rodzinnej, oswajano się z wielu nadużyciami tych panów. Nawet matka nasza, tak szanująca wierność i żadną pokątną miłostką nieskalane serce swego męża, dla błędów brata miała obojętną prawie pobłażliwość. Raz pamiętam, gdyśmy z Józiem po dziedzińcu biegali, z przeciwległej oficyny wyszła kobieta jakaś po wiejsku, ale bardzo ładnie ubrana, stanęła na przyzbie, obejrzała się dokoła i zaczęła wołać:
— Antoś! Antoś!
Z za węgła domu wytoczył się wtedy tłusty trzechletni chłopaczek w białej koszulce, czerwoną krajką przepasany, z jasnym jak len włosem, z wielkiemi błękitnemi oczami.
— Patrz — szepnął mi braciszek do ucha — Wojtuś powiada, że ten chłopiec to nasz krewniak — a gdy ujrzał zdziwienie na mej twarzy, dodał pośpiesznie: — tylko o tem głośno mówić nietrzeba, wujaszek mógłby się rozgniewać, a i Piotruś gotówby znów Wojtusia za uszy wytargać.
Stosując się do życzeń Józia, głośno o tem nie mówiłam przed nikim, ale pocichu zapytałam pierwej ciotki Rózi, która się uśmiechnęła i powiedziała tylko:
— Ej, co tam Wojtuś plecie; ty się w to nie mieszaj, co do ciebie nie należy.
Nie poprzestając na dobrej radzie, jeszcze ciszej prosiłam Marcyny, żeby mi wytłumaczyła, co to wszystko