64
Od tego to siedmnastego roku zaczyna się dziwaczna powieść bardzo zabawnych zdarzeń — uśmiejecie się serdecznie.
W domu rodziców obchodzono Wigilję Bożego Narodzenia. Dzieci się pozjeżdżały, bo już nie wszystkie pod rodzinnym żyły dachem. — Dwóch braci ożenionych, Adam i Józef, w dalszych mieszkali okolicach. — Trzy siostry poszły zamąż: Julcia, Bronisia i Terenia. — Karol wojskowo służył w Królestwie i z Lubelskiego na czas krótki tylko za urlopem przyjechał, Cyprjan gdzieś aż z Rzymu ostatni list pisał, ja sam z Węgier wracałem, a przy rodzicach aniołem pociechy tylko Ludwinka została — moja Ludwinka zawsze blada, zawsze smutna, zawsze, nawet w chwilach radości swojej, jakby za szczęściem nieujętnem tęschniąca. — Ja dziś myślę, że Ludwinka musiała żyć z jakiemś utajonem w głębi duszy cierpieniem, jak nieraz kwiatki te kochane jej rosną długo z zjadliwym w cieniu swych listków owadem. Napewne jednak ręczyć za to nie mogę, Ludwinka nigdy przed nikim się nie skarżyła.
Wtedy na wigilję, stół długi, białym obrusem przykryto, świeżem sianem podesłano, i gdy pierwsza gwiazdeczka błysnęła, na odgłos dzwonka zgromadziliśmy się wszyscy koło niego — rodzice, dzieci, wnuki, domownicy.
Matka wzięła opłatek i podając go ojcu:
— Do wsiego[1] roku! rzekła uroczystym, choć lekko drżącym od wzruszenia głosem, do wsiego roku mężu mój, dzieci wszystkie moje. — Do wsiego roku! — Niech każde z was tak kiedyś łamie się chlebem Bo-
- ↑ Właściwie: do siego roku (= do tego roku) — staropolska forma życzenia przy opłatku.