Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.
65

żym z rękoma dzielnych synów, szczęśliwych córek, pięknych wnucząt, przyjaznych sług domu swojego; niech kiedyś dłoń, co na jego dłoni z niezawiedzioną ufnością przez długie lata się wsparła, tak mu poda święcony opłatek, jak ja w tej chwili ojcu waszemu podaję. — Amen — odpowiedzieliśmy wszyscy — i rodzice rozłamali się opłatkiem, a potem matka szła koleją od najstarszych do najmłodszych, każdemu dając część jego i tej części cząstkę oddaną przyjmując; lecz gdy Terenia w następstwie rękę wyciągnęła, matka cofnęła się nieco i łzy jej w oczach stanęły.
— Nie, to kolej oddalonego, rzekła, na imię Cyprjana z błogosławieństwem mojem niech będzie aż do chwili jego powrotu ten kawałek opłatka zachowany — i według słów swoich szła go na bok odłożyć...
W tej chwili drzwi się rozwarły — ktoś na progu stanął...
— Matko, syn wraca o dział swój w szczęściu rodzinnem się upomnieć — przemówił głos tak dobrze znany, że każda pierś go okrzykiem radości odbiła.
— Cyprjan! nasz Cyprjan...
W istocie brat mój, Cyprjan, malarz, wędrowiec, artysta powrócił...
— Albercie, filozofie! powiedz mi, czy jest przeczucie?...
Ha! szczęście twoje, że tak poważnie skinieniem głowy potakującą dałeś mi odpowiedź, bo cię miałem zaraz drugiem uderzyć zapytaniem: dlaczego mnie na wejście Cyprjana serce się boleścią ścisnęło?
Tak jest, moi państwo, wyraźnie mówię, boleścią, chociaż w pierwszej chwili nie umiałem jej od wielkiej radości rozróżnić.

Po kilku latach rozstania, witać brata wspólnika myśli i zabaw dziecinnych, witać ze łzą w oku, drżącą ręką i bladem czołem, mnie się to zdawało tylko nowym jakimś na uczucie szczęścia sposobem. Sposób dziwny jednak... później dokładniej zdałem sobie

Bibl. Nar. Serja I, Nr. 121 (N. Żmichowska: Poganka)5