Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

66

z niego sprawę i dziś ręczyć mogę, że on był tylko boleścią przerażenia.
Cyprjan matkę najpierw uściskał, ojca rękę najpierw ucałował, a potem siostry jedna przez drugą cisnęły się ku niemu, a które z nich dzieci miały, to mu je wyciągały na ręku, do wcześniejszej pieszczoty, na lepsze powitanie. — Ja ostatni się zbliżyłem.
Cyprjan objął mię za szyję, lecz nim do piersi przycisnął, zatrzymał się, jakby zdziwiony — oczy jego utkwiły w mej twarzy, dłonie zesztywniały niby na moich barkach — i tak mię trzymał przez chwilę oddalonego ich wyciągnięciem — i tak patrzył ciągle na mnie — i tak dziwny uśmiech zachwycenia z ust jego rozświecił, że sam go nie pojmując, odśmiechnąłem się także i niby przemocą uwalniając się z narzuconego rozdziału:
— Cóż to? rzekłem, czy Benjamina tylko nie poznałeś?
— Oh! Matko, jaki on cudnie piękny! zawołał Cyprjan do stojącej za nim, odwracając się nieco.
— Więc dlatego już mię i przywitać nie chcesz?...
Cyprjan przywitał może radośniej, niż nasze całe rodzeństwo, ale czy serdeczniej?... ja nie wiem, jednak z pewnym wyrzutem mu rzekłem:
— Zdaje mi się, żeś w tej chwili więcej malarzem niż bratem.
— Prawda — odpowiedział przycichłym, uciętym głosem i znowu patrzył na mnie.
Bo ja podobno piękny, ale to bardzo piękny wtedy byłem — dzisiaj nie wierzyłabyś temu, Anno, i wy wszystkie zaprzeczyłybyście — dzisiaj oczy mi wpadły, wyblakły, zagasły — włosy zrzedniały, bodaj czy już i siwieć nie zaczynają, skóra na chudych policzkach urysowała się szkaradnemi zmarszczkami — cera nie zczerniała i nie zbladła, tylko zaschła, niby jakiś papier zbrudzony — a usta wykrzywiły się w taki nałogowy uśmiech niesmaku, że wesołym aż nudno pa-