Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.
73

Cyprjan trochę brwi zmarszczył, siadł na brzegu łóżka, świecę jeszcze zupełniej ku twarzy mojej obrócił, ale nic nie odpowiedział.
— Cóż to jest? powtórzyłem raz drugi.
Znowu milczał — lecz po chwili:
— O czem ci się śniło? zagadnął mię wzajemnie.
— Nic a nic nie pamiętam, odrzekłem, gdyż tak było w istocie.
— To bardzo źle, Benjaminie — spróbuj, może przypomnisz sobie.
— Doprawdy nie mogę ani słówka.
— A jabym dał sobie lewą rękę po sam łokieć uciąć, żebyś mógł.
— Nie czekaj na to, Cyprjanie, bo się przeziębisz jeszcze. — Jak można z takim kaszlem w noc Bożego Narodzenia wstawać boso i nawet płaszcza nie zarzucić.
Brat syknął i ust przygryzł.
— Ja pytam, co ci się śniło? powtórzył z przyciskiem.
— Pomówimy o tem, tylko weź co cieplejszego na siebie, lub połóż się przy mnie.
— Słuchaj Benjaminie — rzekł brat z powściągniętą, ale widoczną niecierpliwością — mnie dalibóg żadne alpejskie zimno nie szkodziło — spałem kilka razy pod śniegiem — byłem na górach, gdzie mi oddech w ustach marznął, i wróciłem stamtąd zawsze zdrowszy, rzeźwiejszy; — lecz jednego dnia gdym się rozgniewał, zaraz mi krew nosem i ustami buchnęła — przestrzegam cię o tej ułomności mojej braciszku; — nie gniewaj mnie. — Bo to widzisz mój drogi, ciągnął dalej jakby zgadując niespokojne zadziwienie moje, są chwile życia, których nie trzeba na drobniuteczkie wrażenia roztrwaniać: — «a to się zaziębisz — a to weź co ciepłego — a to jedz — a to pij — a to tak — a to owak». — Cierpieć nie mogę całej tej trzygroszowej troskliwości — jeśli na nią będziesz uczuciem szafo-