Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.
75

tłumu wielu śpiewało, lecz ty sam zwyciężyłeś — tobie tłum ludu padł pod nogi i bracia-mistrze się ukorzyli. — No, cóż myślisz? snem takim czyżby śnić nie warto — chociażby potem zaniemieć na wieki...
— Prawdę rzekłeś bracie, ty lepiej ode mnie moje własne sny pamiętasz — snem poety ja nieraz marzyłem, ale bez wieńca olimpijskiego — bez ukorzonych współzawodników — bez tłumów u nóg moich — marzyłem tylko, że wszystkie serca tętnem krwi mojej biły — że w mojem uczuciu spromieniło się każde w świat Boży rzucone uczucie — że byłem ze wszystkimi i wszyscy byli ze mną — nie niżej, nie dalej, tylko tuż pod bratniej ręki dotknięciem, tuż w samym dźwięku mej pieśni.

— Dobrze, dobrze Benjaminie — ale dźwięk pieśni to jeszcze nie wszystkość życia twojego — młody jesteś — młodość sama przez siebie władzą i zdolnością — użyć jej musisz koniecznie — nadmiar siły trzeba ci przelać choćby w pustotę; potrzebie gwałtownych ruchów trzeba stworzyć odpowiednie choćby i szaleństwo — bo przecież wszystkie arterje wzbierają czerwieńszym sokiem, niby lawą gorętszą; jeśli zbytku twojego nie ciśniesz na świata uciechy, to się natura wstecz cofnie, i głębię ducha zatruje. — Trzeba szaleć Benjaminie — czy snu takiego nie miałeś? — Może też kiedy widziałeś sam siebie na wozie złocistym, jak dzielnym rumakom cugli popuściwszy, biegłeś do mety z najsławniejszymi gonitw bohaterami — ty taki młody — taki niewprawny — daj pokój lepiej, bo tysiące patrzą na ciebie — tam rzędem kobiety, tu starce, które cię poważnie za nieroztropność zgromią, tam młodzi towarzysze, którzy próżność niewczesną wyśmieją — daj pokój — tobie w gyneceum[1] jeszcze piosnkami się niańczyć, albo według koloru na krosnach nitki rozsnuwać — daj pokój — ty dziecko, ty

  1. gyneceum — grecka nazwa komnat niewieścich.