Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

88

wiałeś mi się czasem jakimś wyrazem niespokojnego smutku, ja ciebie nie mogę pojąć smutnym... nie... mów co chcesz sobie — smutek ci nie przystoi. — Ty powinieneś być szczęśliwym — dlatego to położywszy się daremnie chciałem usnąć, mieniłeś mi się we wszystkie zmiany twojego oblicza, a dobrej chwili podchwycić nie mogłem — ha! — wtedy wziąłem świecę — poszedłem do ciebie, i znowu — znowu ty byłeś tym, którego po świecie szukałem tak długo — piękny! o jaki piękny! — pod głowę lekko wtył zarzuconą jedną rękę podłożyłeś, druga sama niedbale wyciągnięta wzdłuż ciała twego opadła, szyja biała niby utoczona cudnym spadkiem łączyła się z nieco odkrytemi ramionami, pierś młoda, marmurowa, a gorąca drżała przyśpieszonym oddechem i rajskie jakieś widziadła na uśpione rysy wstępowały, niby duchy z głębi spokojnej wody na jej powierzchnię szklisto falującą — obudziłeś się, myślałem zrazu, że wszystko utracę, lecz nie, ja wszystko odzyskałem, oh! i więcej nawet! — Jakżebym chciał już wziąć paletę i pendzel do ręki, żeby mnie nie odbiegła ta postać snem własnym i wrażeniem słów moich ożywiona, żeby mi się mgłą nie rozwiał ten młodzieniec z jasnem czołem, z przesilającem się w męskość dzieciństwem, z gwałtownością pierwszej żądzy, ze słabością ostatniej trwożliwości swojej; ten młodzieniec taki już silny, taki już dumny, taki już chciwy, żeby chciał na jednych ustach — «pocałować wszystkie kobiety od północy do południa», albo jednym zamachem ściąć wszystkie głowy straszliwej hydry tego świata, albo jednem ramion objęciem wszystkich ludzi jak braci do serca przytulić, albo jedną złotą czarą wszystkich uciech spełnić toast, i być sławnym, pięknym, szczęśliwym, kochanym, — ach! i kochać! bez miary, bez końca... wszakże to jest mój Alcybiades, mój Benjamin, mój prześlicznej Aspazji kochanek...
Cyprjanowi koniecznie trzeba było tak się roz-