marzyć, Cyprjan był artystą, — lecz ja dzieckiem wtedy byłem i naprawdę rozlubowałem się... szczęściem, nie w sobie jeszcze — ale w słowach jego, w takim jak on go wyrazami malował Alcybiadesie.
Czułem, że od serca po całej piersi a od tyłu głowy po całem czole rozchodziły mi się niby jakieś gorące promienie i koła, pochwyciłem trzymane przez Cyprjana płótno i zacząłem wszystkie obwijające je sznurki rozrywać z pośpiechem. A wtem drzwi się uchyliły, na palcach cichuteczko weszła matka o syna swego niespokojna. Cyprjan wytrącił mi z rąk nawpół odwiniętą pakę i pośpieszył do wchodzącej. — Jeśli z was kto ma jaką skłonność do mistycyzmu, niech sobie wystawi, że w tej chwili dwa duchy walczyły o całą przyszłość moję. Duch ciemny, niekształtnie jeszcze uwinięty w owe grube pakunkowe płótno, potrącony ręką brata, zwolna toczył się po ziemi jak gad plugawy, coby niechętnie miejsca ustępował; a duch jasny, kobieta, matka, spokojnym uśmiechem, tkliwem słowem ścierała jego potęgę, zabierała mu chwilę po chwili życia mojego i odepchnęła go wreszcie daleko, przynajmniej na czas jakiś odepchnęła jeszcze.
Z początku łajała matka Cyprjana, że wstał zbyt prędko, widząc go jednak prawdziwie zdrowszym i weselszym, sprowadziła nas obu do pokoju, w którym wszyscy razem, tak jak tu dzisiaj naprzykład, ciepły obsiedliśmy kominek. Julcia trochę śpiewała, dzieci dużo krzyczały, a gdyśmy na noc do siebie wrócili, Cyprjan już nie chciał płótna swego rozwinąć. — Tak przeszły wszystkie dni świąteczne i wyjechałem z domu, obrazu nie widziałem, a Cyprjan był zdrowszy.
Święć się, święć się, wieku młody!
Śnie na kwiatach, śnie mój złoty!
Ideale wiary, cnoty,
I miłości i swobody![1]
- ↑ wiersz Bohdana Zaleskiego.