90
O bodajto mieć młode, czyste jeszcze serce! to jak muszla z dalekiego morza! — w niej każda rana — perłą; w niem każdy niepokój, ideałem — rzuć garść błota do takiego serca, po jednej marzeń godzinie, będziesz miał błoto w diament skrysztalone. — Święć się, święć się wieku młody.
Ah! żebyście wiedzieli jak ja skrysztaliłem słowa Cyprjana! a mieszkałem z niemi całe sześć miesięcy prawie sam na sam, wśród gór i lasów. — Pokochałem się w Aspazji — nie była to owa marzycielska, bezcelna miłość, nie były to owe sny i tęsknoty za niepoznanem uczuciem — owe błąkanie się poraz pierwszy zbudzonego napływem gorętszej krwi serca. — Nie, ja kochałem wyraźnie słowa mego brata i tę postać z obrazu, która przecież istniała, chociażem jej nigdy nie widział. Miałem pojęcie na uczucia moje, miałem i przedmiot pojęcia, tylko jednego rzutu oka brakowało. Czasem byłbym dosiadł konia i ku domowi pędził niecierpliwy — ale częściej — co mi po tem spojrzeniu! ja kochałem Aspazję, kapłankę szczęścia, piękności, rozumu. Szczęście, piękność i rozum, to była miłość moja. — Pierwej żyłem tem, co mi samo przez się z życiem nadpłynęło, — teraz roztworzyłem chciwe ręce i sięgałem na wszystkie strony po marzenia, po objawy, po wiedzę. — Pierwej, gdy co nie było ukochaniem mojem, to mijałem bez uwagi, bez myśli; — pierwej świat mój był najcudniejszym zaiste światem, ale światem maleńkim, światem, od którego odpadła dla mnie w niebyłość cała jego resztująca masa — teraz nic obojętnem, nic czczem — teraz z wszystkiego ja muszę coś wziąć, muszę wycisnąć chwilkę przyjemności, zajęcia, nauki, a jeśli nie, to dopiero ciskam z oburzeniem i odznaczam sobie uczuciem wstrętu, gniewu, pogardy; a martwego nic niema dla mnie. Dostał mi się świat nowy, świat drugi, zupełny; więc, wszak prawda, że kochałem Aspazję? — Mnie się zdaje, że wtedy kochałem ją najwięcej, najprawdziwiej, bo