Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.
91

wtedy i tylko wtedy niby ptak, co wszystkie pióra do lotu rozwinie, niby okręt, co wszystkie żagle na wiatr pomyślny rozpuści, ja rozwinąłem wszystkie władze mego ducha, rozpuściłem wszystkie istoty mojej żywioły i leciałem i pędziłem w nieskończoność — w nieskończoność!... O ja wtedy najwięcej Aspazję kochałem!


IV

Jednego dnia, był to dzień lipca, ale już ku wieczorowi schodzący — duszny, bez słońca i bez burzy, ciężki jak niebo, gdy deszczem zapłakać nie może, a coraz niżej, coraz ciemniejszemi i pełniejszemi chmurami ziemię naciskać musi. Gdybym w dniu takim był spokojnie z założonemi rękoma chciał siedzieć, toby mi było piersi rozsadziło — wiedział już o tem poczciwy Bazyl, mój najdawniejszy jeszcze z lat dziecinnych znajomy, a teraz więcej towarzysz niż sługa. — W pogodę nie pytał się o mnie, lecz na słotę zawsze starannie konia obrządził i wszystko do okulbaczenia przygotował, bo niemylnie po skończonej pracy siadałem na mego bieguna i dalej w góry, w lasy; tego dnia jednak miałem inny cel podróży. Na poczcie sąsiedniego miasteczka musiał być dla mnie list z domu, już od dwóch tygodni czekałem go z największą niecierpliwością, a zawsze daremnie! mój kary Sokół, jakgdyby wiedział o tem, sadził najposuwistsze kroki najrówniejszego galopu, a ja tak się ukołysałem, że mi cugle z rąk wypadły. Jechaliśmy lasem, gęstość drzew przejmowała resztki nieczystego światła, naokoło była tylko owa, jak to się często zdarza, owa widna ciemność. Wtem niespodzianie gałęzie jakiegoś drzewa z szelestem łamać się zaczęły, coś parschnęło, syknęło, dwie źrenice dzikiego żbika jak dwie krwawe iskry zaświeciły i tuż przed łbem końskim z łoskotem ciało jakieś na ziemię upadło; nim zdążyłem pomiarkować, co to