96
jących wilgocią. — Nareszcie droga w górę się podniosła i galop naszych koni ociężał trochę. Towarzyszka moja z największą niecierpliwością kilka razy syknęła — a mnie się zdało, że poza nami tętent jakiś słychać było.
— Nie — nie! aby też oni mię nie dościgną! powtórzył kilkakrotnie ten sam głos śmiały a dźwięczny, który mi się z początku głosem młodzieńca wydawał, i nie wiem, czy za jego pomocą czy zapomocą ostrogi na długość szyi końskiej ciemna postać wysunęła się przede mnie. — Deszcz już wtedy lał strumieniami — błyskanie ustało — nie widziałem nic a nic dokoła — tylko mi wśród czarnych owej nocy obrazów świeciła jakby czarodziejską sztuką dokładniej w pamięci odbita twarz tej kobiety — a twarz sama bez innych członków ciała, bez zaokrąglenia nawet w pełność wydatnej głowy — twarz jakby z srebrnej tarczy księżyca wykrojona na tle zupełnie bezbarwnego nieba.
Czyż ja chciałem ją gonić — to Sokół mój gonił przecież — gonił — i gdyśmy u szczytu góry stanęli, kopyta jego o bruk zadzwoniły. — Rozeznałem jakieś załamy murów — po odbiciu tętentu odgadłem, że się jedno i drugie sklepienie przebywa, aż nakoniec brzęknął gdzieś łańcuch — rozpadła się, mógłbym najsprawiedliwiej powiedzieć, rozpękła wzniesiona przed nami masa i niespodzianie płomienna jasność wylała się z tego otworu — domyśliłem się tylko, że to był ów gorejący zamek, do którego z innej przybyłem strony, ale przekonać w pierwszej chwili nie mogłem się zupełnie, tak mię to nagłe światło oślepiło. — Gdy mi źrenica nieco przywykła do niego — ujrzałem przez dwóch ludzi trzymaną i ponsowym okrytą czaprakiem śliczną arabską klaczkę, trochę do naszej Zitty podobną, ale daleko piękniejszej rasy jeszcze. — Ta, która na niej jechała przed chwilą — już zsiadła i zniknęła — przy mnie zaś stał murzyn w bogatym żółtym ubiorze i niby na odebranie cugli czekał jedynie.