Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.
97

Gdybym się był wtedy kogobądź tylko o drogę zapytał — gdyby konia skręcił, gdyby wrócił do domu!... ha, prawda! nicby to nie pomogło już. — Mnie też myśli podobne nie przyszły do głowy. — Zeskoczyłem na ziemię, Murzyn konia odebrał, a przy progu sieni stojący z wielką srebrną laską, żółto i czarno ubrany szwajcar, w milczeniu skłonił mi się i drzwi wskazał na lewo — poszedłem na lewo i tak ciągle niememi znakami służących wiedziony, przebyłem pełno salonów azjatyckim zbytkiem ozdobnych, aż nakoniec wszedłem do małej przybocznej komnaty, gdzie dwóch chłopców naraz, jako gotowych do usług stanęło.
— Co pan rozkaże?
— Jakiego pan sobie życzy przebrania?
W istocie czas było, żeby już przecię głos ludzki wywiódł mię z tego odurzenia, w którem od chwili mego przybycia zostawałem. Zapytania chłopców przekonały mię, że mój sen rzeczywistością — że ja z żywymi ludźmi mam do czynienia.
— Nic nie rozkazuję i żadnego nie chcę przebrania, odpowiedziałem im po chwili — szczególniejszy przypadek sprowadził mię w te miejsca — nie znam w nich nikogo, ale znaćbym pragnął, żeby się z obecności mojej usprawiedliwić i wytłumaczyć.
Chłopcy z zadziwieniem po sobie spojrzeli.
— Przed kim pan chcesz się tłumaczyć? zagadnął jeden z nich wreszcie.
— Przed panem, lub panią waszą.

— Pana nie mamy, odparł z niejaką dumą starszy, prześliczny brunecik w szkockim ubiorze, w czarnej, aksamitnej z orlim piórem czapeczce. — I pani jest panią tego zamku, lecz nie naszą panią, przydał drugi młodszy jego towarzysz, jaśniejszych włosów, jaśniejszych oczu, ale tak podobny pierwszemu, jak drobniejsze i nieco bledsze tylko tego samego obrazka odbicie.

Bibl. Nar. Serja I, Nr. 121 (N. Żmichowska: Poganka)7