— Słuchacz zgodzi się na wszystko. — Czy widzisz jak mętnem i zadziwionem okiem spogląda wkoło. Ludzie do zadziwienia skłonni nie sprzeciwiają się nigdy i nikomu; śpiewaj więc, śpiewaj śmiało, a z ogniem i natchnieniem.
— Dobrze, braciszku! wyświadczę ci tęż samą przysługę, i tłumaczyć będę pieśń twoję, chociaż z mej strony jest to nierównie większem poświęceniem, nierównie trudniejszą pracą. Ciebie tak często zrozumieć nie można.
— O niegodziwy chłopcze!... bracie Kainie.
— Zwolna, zwolna, łagodny Ablu, to ma znaczyć tylko, że twój język mniej znany, mniej ludziom przystępny. — Niech sam Benjamin osądzi, — i zwracając się ku mnie — mój brat, rzecze on, w starożytnej celtyckiej[1] mowie improwizuje zawsze — chcąc tę mowę bajeczną i umarłą przełożyć na wyrazy zrozumiałe dla dzisiejszych, dla góralskich uszu, wszakże stokroć większego wysilenia trzeba, niż kiedy idzie o dowolne prawie objaśnienie żywego narzecza.
— Zobaczymy, zobaczymy; ja cię przestrzegam tylko, synie Jakubów,[2] miej się na ostrożności, gdy mój brat śpiewać zacznie, bo chociaż to najlepsze, najniewinniejsze, najczystsze dziecko ze wszystkich dzieci, które dotychczas przed skończeniem piętnastego roku życia swojego pomarły, ma jednak lekką skłonność do kłamstwa, zbytków, rozpusty, pijaństwa i mordów. — Aspazja, która nam losu według zdolności dobiera, przyrzekła mu bardzo świetny zawód... w najgorszym razie tron wielkiego Mogoła[3] przynajmniej. — Strzeż się więc, strzeż, kiedy śpiewać zacznie.
— A ja ci mówię, strzeż się brata mego, gdy śpiewać nie skończy, bo chociaż on dowcipniejszy, mędrszy,