zechciej to wszystko w prostej mowie przyjąć od pokornego tłumacza.
— Śpiewak, o ile się zdaje, niedorostek jeszcze, ale krwistego temperamentu, powiada, że go już wszystko nudzić zaczynało — nie śmiał się nawet z łysin swoich nauczycieli, co znaczy że pierwej musiał z nich często nieprzyzwoite stroić żarty, a więc był złym jak osa, jak żmija, która przy piersi rozgrzana i t. d.
Śpiewak stracił apetyt i pić już nie lubił — co uważa za największe nieszczęście swoje, a więc dowodzi, iż był łakomy, niewstrzemięźliwy i do grzechu głównego obżarstwa skłonny.
Śpiewak opowiada potem sny swoje i marzenia, które są największem poparciem tego zdania: iż niewiadomość a niewinność wielce się różnią.
Śpiewak oświadcza wreszcie, iż nawet nieświadomość ową już postradał zupełnie — dziś kocha jakąś kobietę, co ma ciemne oczy, białe ręce i małe nogi, a która musi być dosyć bogatą, gdyż się stroi porządnie w perły, jedwabie, gazy, diamenty.
Śpiewak chce, żeby mu jej zazdrościli wszyscy, lecz żeby on jej nie zazdrościł nikomu — bo, o ile mogłem z trochę ciemnej groźby zrozumieć, ma trochę tureckie w tym względzie pojęcia — ogniem i mieczem straszy, zlekka nawet o grobie kochanki nadmienia — z pewnością jednak nie powiada, czy ją, czy siebie, czy kogo innego zabije, lecz mnie się zdaje, że swoją osobę właściwie pod największą wątpliwością zostawia.
Następnie wszystkie te czarne myśli spędza śpiewak jak naprzykrzone muchy z nosa — radzi pić wino, całować dziewczęta póki tylko życia stanie i kończy tem bardzo dobitnem wyrażeniem, by każdego, co inaczej postępuje jasny piorun trzasł i pięć djabłów porwało — nie wiem dlaczego pięć? — ażali to jest rym tylko lub też kabalistyczna liczba, lub też ilość ilości zmysłów odpowiednia?
Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.
117